Patrząc na niskie ceny EUA przed rokiem 2018, obecną zwyżkę cen powinno się odbierać jako korektę ceny na rynku do poziomów, do których w najkorzystniejszym scenariuszu mogliśmy dochodzić stopniowo. Znaczną, ale jednak korektę. Mając na uwadze naczelny cel ETS – redukcję emisji CO2 w sposób efektywny kosztowo i zwiększanie konkurencyjności czystych źródeł energii – cena ta musi utrzymać się w trendzie wzrostowym. Według analityków muszą one osiągnąć blisko 100 euro za tonę, aby ekologiczne technologie przemysłowe były konkurencyjne w stosunku do alternatywnych, wysokoemisyjnych. W niedalekiej przyszłości coraz mniej konkurencyjny będzie się stawał również gaz, który ma odegrać kluczową rolę w transformacji energetycznej Polski - o czym zdaje się póki co nie myśleć.
Interwencje na tym ściśle regulowanym rynku nie są czymś nowym - UE systematycznie usuwa z rynku nadwyżkowe pozwolenia na emisje, które narosły w wyniku kryzysu finansowego oraz kryzysu strefy euro. Przed 2018 r. ceny wahały się na poziomie 10-15 euro/t, co nie wykorzystywało całkowitego potencjału do redukcji emisji. W wyniku reform planowanych na czerwiec 2021 w EU ETS, pula uprawnień do emisji może się dodatkowo zmniejszyć w ramach Market Stability Reserve.
Wysoka cena uprawnień do emisji nie powinny być rozpatrywane tylko z perspektywy zwiększonych wydatków sektora energetycznego i przemysłu. Należy mieć na uwadze, że wpływy ze sprzedaży uprawnień do emisji są wpływami do budżetu państwa. 12 maja wyniosły one rekordowe 625,6 mln zł (sprzedaż 2 575 tys. EUA w cenie 53,95 EUR/t). To na państwie spoczywa obowiązek odpowiedniego zarządzenia tym dochodem w sposób przyspieszający transformację w stronę niskoemisyjnych źródeł energii i zwiększania efektywności energetycznej. Ułatwią to zmiany ujęte w niedawno opublikowanych wytycznych Komisji Europejskiej odnośnie do pomocy publicznej. Wśród zmian KE dopuściła możliwość zwiększenia maksymalnej intensywności pomocy publicznej określonej obecnie na poziomie 75 proc. w przypadku, gdyby taki poziom pomocy był niewystarczający dla zapewnienia odpowiedniej ochrony przed ryzykiem ucieczki emisji poza system. W takich sytuacjach państwo członkowskie może podnieść rekompensaty do wysokości ograniczającej koszty pośrednie do poziomu 1,5 proc. wartości dodanej brutto przedsiębiorstwa (wcześniej 0.5 proc.). W Polsce rekompensaty te są potrzebne tam, gdzie znaczna część instalacji opiera się na węglu, a wyższe ceny emisji blokują konieczne inwestycje w transformację.
Ponadto, rekompensaty te są korzystne, póki nie zostaną wprowadzone dodatkowe mechanizmy równoważące brak symetrii w opłatach od emisji na świecie. Ułatwią to planowane mechanizmy „Carbon Border Adjustment”, które mają szansę znacznie przyczynić się zmniejszenia zjawiska znanego w problematyce przedmiotu jako „carbon leakage” poprzez nakładanie równoważących ceł węglowych. Problem ten dotyczy z jednej strony przenoszenia wysokoemisyjnego przemysłu i produkcji poza granice UE, z drugiej zastępowania rodzimych produktów tańszym importem, który to nie jest obłożony tak wysokimi opłatami za emisję. Bez tego rodzaju równoważących mechanizmów, emisje mogłyby zostać obniżone tylko lokalnie kosztem stopniowej dezindustrializacji krajów Unii Europejskiej.
Nieprzewidywalność i gwałtowne wzrosty na rynku uprawnień do emisji stały się łatwym celem przeciwników unijnej polityki klimatycznej i wzmożyły częściowo słuszną krytykę. Jednak patrząc szerzej - to, czego teraz jesteśmy świadkami w Polsce, to przede wszystkim płacenie kosztów za ogromnie zapóźnioną transformację energetyczną kraju. Patrząc na zachowawczość polskich rządzących w odchodzeniu od węgla i brak strategii na neutralność klimatyczną nasuwa się wniosek, że cena za emisje CO2 jest nadal za niska, skoro nie skłania ona do przemyślenia na nowo kierunków naszej transformacji i jej zintensyfikowania.