Karp: Wrzenie pod Kaukazem

Fryderyk Karp: Wrzenie pod Kaukazem


W obliczu ostatnich wydarzeń światowych – zwłaszcza pandemii koronawirusa czy wyborów prezydenckich w USA – świat zapomniał na chwilę o konflikcie ormiańsko-azerskim o region zwany Górskim Karabachem. Z punktu widzenia bezpieczeństwa energetycznego (także Europy) jest to jednak sprawa, której warto się przyjrzeć i nie należy bagatelizować.
Punkt zapalny 
Sprawa Górskiego Karabachu pozostaje nierozwiązana od początku lat 90-tych, gdy po rozpadzie ZSRR region ten wcielono do Azerbejdżanu mimo faktu, że przeważającą część ludności stanowią tam Ormianie. Po kilkuletnich wojnach podpisano traktat pokojowy w 1994 roku, a Górski Karabach pozostał quasi-państwem, de facto silnie związanym z Armenią, choć ciągle na powierzchni terytorialnej Azerbejdżanu. 27 września tego roku region doświadczył najpoważniejszego od prawie 30 lat wybuchu walk. Mimo parokrotnych prób zawarcia pokoju, obie strony długo nie przestawały prowokować się nawzajem, powodując śmierć łącznie około 5000 osób. Uczestnicy sporu mogą liczyć na wspierające ich mocarstwa – Azerbejdżan na Turcję i, w nieco mniejszym stopniu, Armenia na Rosję. Okazuje się bowiem, iż walka o wpływy, przede wszystkim energetyczne, jest w tym konflikcie szalenie istotna.

O co tak naprawdę toczy się gra? 
Bardzo blisko terenu proklamowanej republiki Górskiego Karabachu, o którą toczą się spory, biegną dwie istotne linie na energetycznej mapie świata – gazociąg Południowokaukaski (znany jako BTE) oraz rurociąg Baku-Tbilisi-Ceyhan (BTC), których spore udziały posiada brytyjski gigant BP. Pierwszy z nich dostarcza 25 kilometrów sześciennych (bcm) gazu rocznie, jednak w planach jest rozbudowa do 60 bcm w przypadku potencjalnego poprowadzenia infrastruktury do Turkmenistanu i Kazachstanu. Wspomniany ropociąg BTC transportuje zaś milion baryłek ropy dziennie i jest jednym z najdłuższych na świecie. Główny beneficjent tych projektów, Azerbejdżan, mający bezpośredni dostęp do Morza Kaspijskiego, opiera sporą część swojej gospodarki na eksporcie ropy i gazu (łącznie 37% PKB) między innymi do Gruzji oraz, w największym stopniu, zaprzyjaźnionej Turcji, której dostarcza 12,6 bcm gazu rocznie(a także dalej do Europy lub Izraela, któremu zapewnia 50% pokrycia zapotrzebowania na gaz). Konflikt może dotknąć też Europę, jako że ukończony w połowie października gazociąg Transadriatycki, ma służyć także do dalszego transportu gazu dostarczonego do Turcji z Baku (póki co 10 bcm rocznie, ale w planach 25 bcm). Pozwoli on na większą dywersyfikację źródeł gazu oraz jeszcze większe uniezależnienie się od Rosji (od której teraz pochodzi około 40% europejskiego zapotrzebowania). W obecnej sytuacji stabilność dostaw znad Kaukazu staje więc pod znakiem zapytania, chociaż, jak sugeruje William Powell, redaktor branżowego dziennika Natural Gas World, „Europa jest bardzo dobrze zaopatrzona w gaz z wielu stron, więc koszt finansowy będzie w przypadku odcięcia dostaw bardziej odczuwalny dla eksportera (Azerbejdżanu – przyp. red.)” 
Zaangażowanie Rosji i Turcji 
Jednakże wątek europejski odsłania nieco kulisy przyjaźni ormiańsko-rosyjskiej. Jakiekolwiek przerwy w dostawach azerskiego gazu skłonią kontrahentów do importowania błękitnego paliwa z Rosji, która też nie zamierza łatwo zrezygnować z dominacji gazowej w Europie – oddając do użytku na początku roku gazociąg TurkStream (15,75 bcm rocznie), z którego już chętnie korzystają choćby Grecja i Bułgaria. Z drugiej strony Rosjanom nie musi zależeć na zaatakowaniu kaukaskiej infrastruktury, jako że możliwym jest, iż konflikt z Ankarą w dłuższej perspektywie się po prostu Moskwie… nie opłaca. A to z powodu umów na dostawy rosyjskiego gazu do Turcji, które niedługo wygasają i trzeba będzie je renegocjować. Turcy zaś coraz chętniej przyglądają się możliwościom importu gazu z innych ośrodków, takich jak Katar czy Algieria, czym starają się sprawiać wrażenie, że obędą się bez Rosji. Uważa się, że to właśnie dzięki zdecydowanemu poparciu Ankary, także militarnemu, dotychczasowy wieloletni pokój został zerwany. Bliskie przywiązanie do swojego sojusznika wyraził na Twitterze choćby turecki Minister Spraw Zagranicznych Mevlut Cavusoglu, publikując 6 października, że „w razie potrzeby będziemy zachowywać się jak jedno państwo; Turcja to Azerbejdżan, a Azerbejdżan to Turcja”. Ankara postanowiła zatem wziąć sprawy w swoje ręce, aby, jak mówi prezydent Armenii Armen Sarkissian, „stać się nie tylko konsumentem, ale i menadżerem energii na Kaukazie”. Jest też przekonany o tym, że im dłużej trwa konflikt, tym coraz większe wpływy w regionie zdobędą Turcy i coraz większą kontrolę będą nad nim sprawować. Z jednej strony żądania Erywania do zdecydowanej reakcji międzynarodowych instytucji wydają się zrozumiałe (Azerbejdżan dysponuje większą siłą militarną niż jego sąsiad), z drugiej agresja zza wschodniej granicy nie jest zupełnie bezpodstawna. Górski Karabach zdaje sobie sprawę, jak ważne strategicznie są omawiane elementy infrastruktury energetycznej, a parę lat temu Minister Obrony nieuznawanego państwa opisał je jako „bardzo poważne źródło dochodów finansowych Azerów, z którego należy ich pozbawić”. Nie jest to co prawda zgodne z oficjalnym przekazem płynącym z Erywania , jednak powszechnie wiadomo o podporządkowaniu rządu zbuntowanej republiki pod Armenię, więc takie wypowiedzi szybko stają się katalizatorami agresji militarnej. Szczególnie, że za słowami mają według Azerów iść czyny. Na początku października pocisk rakietowy trafił 10 metrów obok rurociągu BTC, co od razu zostało przez azerskiego prokuratora generalnego uznane za atak zbrojny ze strony wrogiego sąsiada. Erywań nie mógł zrobić nic innego niż zaprzeczyć doniesieniom.
Co dalej? 
Nie może również dziwić moment, w którym tandem Baku-Ankara zajął kolejne sporne terytoria (zajęcie drugiego najważniejszego miasta w regionie, Shusha, prezydent Ilham Aliyev nazwał „wielkim dniem w historii Azerbejdżanu”), gdy dla większości państw na świecie priorytetem była i jest walka z drugą falą pandemii. 9 listopada podpisano kolejne porozumienie pokojowe, na mocy którego walczące strony zatrzymały się na zajmowanych pozycjach, a bezpieczeństwa pilnować ma rosyjskie wojsko rozmieszczone na liniach granicznych. Konflikt o pozornie maleńki Karabach przynajmniej na chwilę dał wszystkim chwilę oddechu, ale analizując historię oraz głęboko zakorzenione podziały i emocje wśród zwaśnionych stron ciężko liczyć na to, aby zawarty rozejm ustabilizował sytuację na dłużej.
Fryderyk Karp
Źródła:
https://www.theguardian.com/world/2020/nov/08/azerbaijan-claims-to-have-captured-key-city-in-nagorno-karabakh  
https://eurasianet.org/azerbaijan-armenia-conflict-poses-threat-to-regional-energy-corridor  
https://intpolicydigest.org/2020/10/28/how-nagorno-karabakh-threatens-the-caspian-pipeline/ 
https://www.rferl.org/a/azerbaijan-says-pipeline-targeted-in-fighting-armenia-rejects-accusation/30879737.html https://www.rt.com/russia/503916-sarkissian-turkey-karabakh-control/ 
 "Frozen War Thaws in Russian Backyard as Karabakh Flares". Bloomberg. October 23, 2015  
Copyright (c)2020, All Rights Reserved.