Punkt zapalny Sprawa Górskiego Karabachu pozostaje nierozwiązana od początku lat 90-tych, gdy po rozpadzie ZSRR region ten wcielono do Azerbejdżanu mimo faktu, że przeważającą część ludności stanowią tam Ormianie. Po kilkuletnich wojnach podpisano traktat pokojowy w 1994 roku, a Górski Karabach pozostał quasi-państwem, de facto silnie związanym z Armenią, choć ciągle na powierzchni terytorialnej Azerbejdżanu. 27 września tego roku region doświadczył najpoważniejszego od prawie 30 lat wybuchu walk. Mimo parokrotnych prób zawarcia pokoju, obie strony długo nie przestawały prowokować się nawzajem, powodując śmierć łącznie około 5000 osób. Uczestnicy sporu mogą liczyć na wspierające ich mocarstwa – Azerbejdżan na Turcję i, w nieco mniejszym stopniu, Armenia na Rosję. Okazuje się bowiem, iż walka o wpływy, przede wszystkim energetyczne, jest w tym konflikcie szalenie istotna.
O co tak naprawdę toczy się gra?
Bardzo blisko terenu proklamowanej republiki Górskiego Karabachu, o którą toczą się spory, biegną dwie istotne linie na energetycznej mapie świata – gazociąg Południowokaukaski (znany jako BTE) oraz rurociąg Baku-Tbilisi-Ceyhan (BTC), których spore udziały posiada brytyjski gigant BP. Pierwszy z nich dostarcza 25 kilometrów sześciennych (bcm) gazu rocznie, jednak w planach jest rozbudowa do 60 bcm w przypadku potencjalnego poprowadzenia infrastruktury do Turkmenistanu i Kazachstanu. Wspomniany ropociąg BTC transportuje zaś milion baryłek ropy dziennie i jest jednym z najdłuższych na świecie. Główny beneficjent tych projektów, Azerbejdżan, mający bezpośredni dostęp do Morza Kaspijskiego, opiera sporą część swojej gospodarki na eksporcie ropy i gazu (łącznie 37% PKB) między innymi do Gruzji oraz, w największym stopniu, zaprzyjaźnionej Turcji, której dostarcza 12,6 bcm gazu rocznie(a także dalej do Europy lub Izraela, któremu zapewnia 50% pokrycia zapotrzebowania na gaz).
Konflikt może dotknąć też Europę, jako że ukończony w połowie października gazociąg Transadriatycki, ma służyć także do dalszego transportu gazu dostarczonego do Turcji z Baku (póki co 10 bcm rocznie, ale w planach 25 bcm). Pozwoli on na większą dywersyfikację źródeł gazu oraz jeszcze większe uniezależnienie się od Rosji (od której teraz pochodzi około 40% europejskiego zapotrzebowania). W obecnej sytuacji stabilność dostaw znad Kaukazu staje więc pod znakiem zapytania, chociaż, jak sugeruje William Powell, redaktor branżowego dziennika Natural Gas World, „Europa jest bardzo dobrze zaopatrzona w gaz z wielu stron, więc koszt finansowy będzie w przypadku odcięcia dostaw bardziej odczuwalny dla eksportera (Azerbejdżanu – przyp. red.)”